Wojna. Historie z Ukrainy

Ukraińcy opowiadają, jak żyją na wojnie

„Nie wiadomo, co jest bezpieczniejsze — pozostać bez jedzenia w domu czy jechać pod ostrzałem”, Anastasia Starostenko, 29 lat, Mariupol — Kijów — Iwano-Frankiwsk

utworzone przez | 12 marca 2022 | Wojna. Historie z Ukrainy

 

29-letnia Anastasia Starostenko już prawie tydzień nie wie, czy jej rodzice żyją. Zostali w okupowanym Mariupolu. W sobotę 5 marca udało się z nimi skontaktować: rodzice powiedzieli, że nie mają zapasów żywności, zbierają deszczówkę na potrzeby techniczne, a w mieście są ciągłe ostrzały.

Anastasia dużo wie o wojnie: była korespondentem ‘5 kanału’, pracowała na linii frontu w strefie operacji antyterrorystycznej. W zeszłym roku przeprowadziła się z Mariupola do Kijowa i pracowała jako PR Manager.

„24-go obudziłam się przez eksplozję. Pojechałam do znajomych w innej dzielnicy, zamknęliśmy okna materacami i nie wychodziliśmy z domu. Wszyscy pochodzimy z obwodu donieckiego i generalnie jesteśmy przyzwyczajeni do wybuchów, więc czuliśmy się mniej więcej bezpiecznie. Ale potem zrozumieliśmy, że może być gorzej i pojechaliśmy do Iwano-Frankiwska,” — mówi Anastasia.

Anastasia namawiała swoich rodziców, którzy zostali w Mariupolu, do wyjazdu od pierwszego dnia wojny. Ale oni bali się jechać: nie mieli własnego samochodu, martwili się o koty, nie wiedzieli gdzie mogą zamieszkać i w zasadzie opuszczenie domu było bardzo bolesne.

Dzielnica, w której mieszkają rodzice Anastasii, jest najbardziej niebezpieczną w Mariupolu: znajduje się we wschodniej części miasta, w pobliżu okupowanych terenów. Światła i wody nie ma już od pierwszego dnia wojny. Po pięciu dniach siedzenia w piwnicy byli gotowi do wyjazdu, ale miasto już  zostało zajęte wojsko rosyjskie i przez cały czas było ostrzeliwane.

„Dzięki wolontariuszom udało się załatwić transport dla rodziców do innego mieszkania w centrum miasta. Planowaliśmy że będziemy komuś wynajmować w przyszłości. W tej dzielnicy wtedy nie było ostrzałów. Mieszkanie stało zupełnie puste, bez zapasów żywności. Już w sobotę mama powiedziała, że ​​kończą im się ostatnie zapasy żywności. Była w stanie histerii, mówiła że nie może już tego znieść”.

Od soboty kontakt z krewnymi Anastasii jest niemożliwy. Widzi w wiadomościach, że centrum miasta jest już też pod ostrzałem. „Nie mam pojęcia, czy byli w stanie znaleźć jedzenie i co się z nimi teraz dzieje. Wcześniej chodzili do znajomych i tam ładowali telefon z generatora prądu. Może nie udało im się naładować telefon lub po prostu nie ma połączenia, bo wszystkie wieże operatorów komórkowych zostały zniszczone. Mam nadzieję, że żyją” — mówi.

Czasem podejmowane są próby zorganizowania „zielonych korytarzy” z Mariupola. Niektórzy, ryzykująс życiem, próbują wyjechać własnym transportem. Ale wojska rosyjskie ostrzeliwują cywilów, łamiąc wszelkie konwencje Genewskie.

„Nawet gdybym miała kontakt z rodzicami, nie byłabym w stanie im doradzić w jaki sposób mogą opuścić miasto. Nie wiadomo, co jest bezpieczniejsze — pozostać bez jedzenia w domu czy jechać pod ostrzałem”.

Pisze teraz do swoich przyjaciół, którzy również mają rodziny w okupowanych miastach w obwodzie donieckim oraz ługańskim i też stracili z nimi kontakt. Z desperacji mówią, że powinni jechać po nich, ale w tej chwili to niemożliwe.

„Wiem, że wojska rosyjskie ostrzeliwują nie tylko dzielnice mieszkaniowe, ale nawet szpitale. Już dawno przekroczyli granicę cynizmu i podłości. Czuję się bezsilna, ciągle mam wyrzuty sumienia że nie robię nic żeby pomóc rodzicom. Ale teraz nie da się czegoś zrobić. Pozostaje tylko wiara, że ​​Siły Zbrojne Ukrainy będą w stanie odzyskać miasto i stworzyć „zielony korytarz” dla ludzi”, — mówi Anastasia.

Przede wszystkim Anastasia marzy o tym żeby przytulić rodziców. Wierzy że żyją i w końcu będą mogli udać się w bezpieczne miejsce.

 

Więcej opowieści