Illustrated by Tanya Guschina
„Prowadziłam samochód. Rosyjski wojskowy chamsko rozkazał: „Wyjdź!”. Odfuknęłam: „Nie mogę!”, i wskazałam na wózek inwalidzki w aucie, – Uliana Pczolkina wspomina, jak na początku marca z mężem i sąsiadami porzucała
tonącą w bitwie Buczę. – Po mieście były rozrzucane ciała oraz części ciał, w samochodach – rozstrzelani ludzie. To byli cywile, którzy próbowali wyjechać do bezpiecznego miejsca. Wiele ciał miejscowi pozbierali i pochowali w mogile zbiorowej koło cerkwi, ale też wielu zostało leżeć prosto na ulicach Buczy. Po prostu mieliśmy szczęście, że jechaliśmy w tak wielkiej kolumnie samochodowej i zostaliśmy żywi. Po prostu mieliśmy szczęście”.
38-letnia Uliana Pczolkina – działaczka społeczna, prezenterka, mistrzyni świata z Para Karate, liderka oraz członkini zarządu organizacji publicznej „Grupa aktywnej rehabilitacji”, w której opiekowano się ludźmi, którzy doznali urazu układu rdzenia kręgowego i używają wózka inwalidzkiego. Siedemnaście lat temu Uliana doznała urazu układu rdzenia kręgowego i odtąd porusza się na wózku inwalidzkim. Jej mąż Witalij też jest osobą niepełnosprawną.
„Kiedy zaczęły się rozmowy o wojnie na pełną skalę, pisałam do każdego, kogo dotyczyła niepełnosprawność. Pytałam: co będziemy robić? Nikt nic nie wiedział. Pamiętam początek wojny na Donbasie w 2014: ludzie niesłyszący umierali, ponieważ nie mogli słyszeć alarmów; alarm musi być też świetlny. Ci, którzy nie chodzą, umierali w swoich mieszkaniach. Pamiętam, jak nie było gdzie schować się ludziom na wózkach i jak do schronów nie puszczano osób z zaburzeniami psychicznymi. Przez osiem lat wojny u nas nie opracowano żadnego planu ewakuacji osób niepełnosprawnych, dlatego wszyscy byli zdezorientowani…”
Uliana z Witalijem wprowadzili się do własnego mieszkania w Buczy w roku 2015. Zamieszkali w śródmieściu w mieszkaniu na parterze, które zrobili maksymalnie komfortowym dla życia niepełnosprawnych. 24 lutego małżeństwo przebudzili się przez wybuchy – Rosjanie bombardowali lotnisko w Hostomelu za kilka kilometrów. Odtąd bombardowanie, ostrzały były na okrągło.
„Przebywałam na balkonie, kiedy poleciały pierwsze rosyjskie śmigłowce”, – Uliana wspomina pierwszy dzień rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Razem z mężem postanowili zostać w domu. Ukrywali się w łazience, ponieważ do piwnicy prowadziły wąskie i kręte schody, nie do podołania na wózku. „Pierwszej nocy spaliśmy siedząc. To jest piekło dla człowieka, który ma uraz. Po czym postanowiliśmy spać w sypialni: jeśli przyleci, to przyleci, trudno. Spaliśmy w odzieży. Wstawaliśmy rano, więc w ciągu dnia spałam w łazience z poduszką na umywalce, – wspomina Uliana. Nasz blok znajduje się prosto przy Warszawskiej autostradzie. 27 lutego rosyjski czołg skierował w dom: pocisk trafił w mieszkanie sąsiadów na trzecim piętrze, zniszczono je, spalono. Nasz balkon jest nie oszklony więc słyszeliśmy jak była prowadzona strzelanina. Słyszeliśmy, jak jęczał ktoś ranny”.
W pierwsze dni wyłączono gaz, ogrzewanie, potem też prąd. Uliana mówi, że oni z mężem przeżyli tylko dzięki trosce i opiece sąsiadów. „Trzymaliśmy się razem – to nas uratowało. We dwójkę nie mogliśmy ani pójść po wodę, ani zjechać do zbombardowanego sklepu po produkty, ani dostać paliwa. Po prostu umarlibyśmy z głodu”, – tłumaczy.
Na początek marca Ulianie i Witalijowi udało się wydostać z Buczy. „Ogłoszono, że odbędzie się ewakuacja, ale Rosjanie nie przepuścili autobusów do miasta. Wtedy ktoś z tłumu krzyknął: „Jedziemy!”. Jak nam udało się wyjechać? Jechały setki samochodów – rosyjscy wojskowi po prostu nie oczekiwali tego; utworzyła się długa kolumna – kogoś przeszukiwali, kogoś nie, – opowiada Uliana. Para się rozdzieliła: Witalij wsiadł do busa z sąsiadami, Uliana wzięła do samochodu dziewczynę z psem i sąsiada.
„W mieście Rosjanie byli wszędzie, wszędzie też było słychać strzelaniny, wybuchy, ognie z karabinu maszynowego. Stanęliśmy kolumną na wyjeździe z naszego podwórka. W tę chwilę czy to BTR, czy to rosyjski czołg – nie znam się na tym, – uderzył prosto przed nami w blok. Rosjanie jechali i kierowali w nas broń. Podniosłam ręce do góry i tak siedziałam w samochodzie. Nie jestem człowiekiem wierzącym, ale w tej wojnie zaczęłam się modlić. Bałam się o ludzi dookoła, o męża. Oni (Rosjanie) kierowali w nas, ale na szczęście nie wystrzelili, – wspomina Uliana. – Na licznych punktach kontrolnych rosjanie przeszukiwali nasze samochody: szukali rejestratorów, sprawdzali zdjęcia i filmy w komórkach – usunęłam wszystko ze swojej tuż przed wyjazdem. Szukali broni. Wyjechaliśmy z Buczy, gdy już zrobiło się ciemno. Ruszyliśmy do Fastowa. Jechaliśmy przez okolicy, wioski, po polu minowym. Moje ciało było tak spięte, że udało się rozluźnić dopiero po trzech dniach przebywania we Lwowie”.
Uliana uświadamia: podczas wojny ludzie niepełnosprawni przebywają w większym zagrożeniu, ponieważ często nie mają możliwości zejść do schronu, znaleźć jedzenie czy ewakuować się.
„Przepraszam, ale na przykład w drodze nie da się tak po prostu załatwić pod mostem czy w polu. Czy w mieszkaniu, gdzie na wózku do toalety po prostu się nie wjedzie.”
„Ciężko było żegnać dom. Tylko że to wszystko da się nabyć. W tej chwili najważniejszym jest przeżyć i utrzymać psychikę w stanie stabilnym. Reszta – potem, po tym jak zwyciężymy”.
Data: 17 marca 2022
Tłumaczenie: Anastasia Moloko