Illustrated by Liubov Miau
Kateryna ma 26 lat, jest analityczką danych w firmie IT i aktywistą ekologiczną. Jeszcze niedawno Kateryna mieszkała we Lwowie, ale kilka dni przed rozpoczęciem totalnej inwazji wojsk rosyjskich przyjechała do rodziny żyjącej w jej rodzinnym mieście Berdiańsku. Teraz to miasto znajdujące się na południu Ukrainy jest okupowane. Kateryna utknęła tam razem z mamą, niepełnoletnim bratem, babcią i dziadkiem.
“Miałam okropne przeczucia, ale nie myślałam, że będą tak masowo ostrzeliwać Ukrainę. Myślałam przez chwilę, że zdążymy z rodziną pojechać autobusem do Zaporoża. Ale się nie udało, dlatego że atak rozpoczął się z różnych stron. Nawet wtedy, kiedy autobusy jeździły, baliśmy się, że wpadniemy pod ostrzał”.
Już kilka dni po rozpoczęciu wojny na pełną skalę Berdiańsk był okupowany. Znajomi pisali, że okupanci jeździli po dzielnicach, strzelali w górę, a jednej z kobiet idącej ulicą zabrali reklamówkę z jedzeniem.
Mieszkańcy Berdiańska zaczęli wychodzić na rynek protestować. Kateryna i jej mama również. Śpiewały hymn Ukrainy obok rosyjskich czołgów.
“Tam byli ludzie od 45 do 50 roku życia, głównie kobiety, bo mężczyzn teraz aż strach wypuszczać, mama zabroniła też iść mojemu bratu — mówi Kateryna. Pojawiło się wielu nauczycieli z mojej szkoły. W codziennym życiu nie zajmują się społeczną działalnością, po prostu żyją i pracują, ale przyszli”.
Kateryna chciała pociąć opony rosyjskich wozów bojowych, ale sąsiedzi poprosili żeby tego nie robiła, tak jakby ze względu na to rosjanie mieli odpowiedzieć ogniem. Dlatego spotkanie było pokojowe. Potem Rosja wystrzeliła rakietę w berdiański port. Rakieta przeleciała nad ludźmi, którzy wyszli na rynek. Kateryna przypuszcza, że w ten sposób chcieli ich przestraszyć. Ale spotkanie trwało, dopóki z budynku rady miejskiej nie zaczęli wychodzić okupanci z bronią automatyczną.
Przypomina sobie, że mieszkańcy miasta próbowali rozmawiać z rosyjskimi wojskowymi. Ci byli szczerze zdziwieni, czemu mieszkańcy się nie cieszą. Mówili “Przyjechaliśmy was bronić i wyzwolić”. “Ale póki co “wyzwalają” nas tylko od wody i internetu”- mówi Kateryna.
Kiedy okupanci wchodzili do miasta, przebili wodociąg, a następnie ranili pracownika wodociągów, który przyjechał go naprawić. Strzelali również po kablach od internetu, dlatego teraz nikt w mieście nie ma do niego dostępu. Zasięg telefoniczny w Berdiańsku też jest niestabilny
Personel administracji miejskiej ogłosił, że nie ma żadnej oficjalnej współpracy z okupantami i sytuacja jest pod kontrolą – wodociąg jest naprawiany, woda pitna rozwożona po dzielnicach, światło, które znikało na przedmieściach, też próbują przywrócić. Sklepy pracują pół dnia.
“Boję się że stracę bliskich i znajomych z innych miast, a szczególnie tych, które są teraz pod intensywnym ostrzałem. Może być jakieś oblężenie, skończy się jedzenie i woda – tego się boję. Boję się walk pod Mariupolem, bo wiem że jest tam dużo rosyjskiej artylerii i jeszcze idą tam posiłki z Berdiańska. Boję się wielkich strat. Każda nasza strata sprawia wielki ból”.
Kiedy słychać syreny, rodzina Kateryny siedzi w korytarzu. Nie mają piwnicy. Do najbliższego schronu jest pięć minut piechotą. Jednak jest ono przeznaczone dla niewielkiej ilości ludzi, do tego iść tam na otwartej przestrzeni pod ostrzałem jest niebezpiecznie.
“Wojna staje się codziennością. I to bardzo przeraża. W pierwszych dniach trzęśliśmy się z powodu wybuchów, a teraz – walnęło to walnęło, odeszłam od okna. Nie chcę żebyśmy się do tego przyzwyczaili. Marzę żeby było jak dawniej, z naszym Donbasem, naszym Krymem, bez wojny, bez Rosji. Żebyśmy odpowiadali za swoją przyszłość samodzielnie. Nie chce się myśleć, że nie wrócisz. Chce się widzieć swoich znajomych. Chce się normalnie żyć. Chce się planować na miesiąc do przodu. Przynajmniej na dzień do przodu”.